29 września 2009

Słowo na początek... czyli o alternatywie dla sprejów GW ;).

Z okazji pierwszego mojego posta na Hakostwie, zamiast pisać o genezie bloga i celach, jakim będzie służył, czyli de facto o tym, co już opisała Skavenblight w poście inauguracyjnym, od razu przejdę "do rzeczy", czyli do moich bieżących, a ściślej rzecz biorąc, dzisiejszych, zajęć okołomordheimowych. A dzisiaj mianowicie zdarzyło mi się pokryć podkładem w spreju kilkanaście figurek... ;) Mimo że sama czynność jest co najmniej trywialna, był to dobry pretekst do kontynuacji prowadzonych przeze mnie od jakiegoś czasu testów sprejów innych niż jedynego słusznego producenta, co znalazło swoje odbicie przede wszystkim w zdecydowanie niższej cenie. Co natomiast z jakością? I o tym właśnie chciałbym dzisiaj napisać.

Od zarania dziejów nasz ukochany producent gier bitewnych zaopatruje swoich klientów - poza niezliczonymi ilościami figurek - również w rozmaite akcesoria modelarskie, od farbek, poprzez pędzelki, kleje, posypki, aż po aerografy i przecinarki do styropianu. Chociaż cechuje je z reguły bardzo dobra jakość (choć i w tej kwestii zdarzają się pewne wątpliwości i kontrowersje), przeciętny konsument bez trudu dostrzega, że za cenę dużo niższą może zakupić bardzo podobny produkt od szeroko pojętej konkurencji. W efekcie mało kto decyduje się na zakup - przykładowo -  kleju wikolowego czy też cyjanoakrylowego, tudzież pędzelków z logo naszego wytwórcy, gdyż pierwsze można kupić w niemal każdym kiosku, czy też sklepie z chemią gospodarczą itp., drugie taniej i lepiej zakupi się np. w sklepie z zaopatrzeniem dla plastyków. Przykłady można by mnożyć i mnożyć... nawet citadelowskie farbki odchodzą ostatnimi czasy w cień, zastępowane choćby przez Vallejo, tańsze, w większych opakowaniach i uważane przez wielu za lepsze.

Wyjątkiem od powyższej reguły swobodnego wyboru produktów alternatywnych wobec tych spod szyldu GW od niepamiętnych czasów pozostają jednak spreje, które mimo chorej ceny dochodzącej powoli do 50 zł za 400 ml (sugerowana cena detaliczna to obecnie bodajże 47 zł), nadal są niezwykle chętnie kupowane nawet przez osoby, które nigdy nie wzięły do ręki choćby jednej wysłużonej farbki Citadela. Właśnie przed chwilą rzuciłem okiem na listę "bestsellerów" umieszczoną na stronie internetowej jednego z warszawskich sklepów; oczywiście "White Primer" i "Black Primer" zajmują dwa pierwsze miejsca.

Co sprawia, iż mimo że puszkę spreju, którą można kupić już od 8 zł za owe 400 ml (w zależności od producenta), a której zawartość z reguły bez wahania rozpylilibyśmy na naszych makietach, ludzie są skłonni zapłacić ponad 5 razy tyle za produkt z logo identycznym z tym, jakie widnieje na malowanych przez nich figurkach? Śmiem stwierdzić, że po pierwsze przyzwyczajenie, po drugie niechęć do podjęcia trudu i ryzyka testowania nowych rozwiązań, a po trzecie przeświadczenie, skądinąd słuszne, że ten właśnie podkład na pewno będzie dobrze trzymał się figurek, nie zaleje szczegółów i generalnie się sprawdzi.

Tyle tylko, czy dobra jakość podkładu Citadel z automatu wyklucza porównywalnie dobrą jakość produktów konkurencji? Otóż nie, po licznych testach mogę śmiało powiedzieć, że za cenę o połowę, a nawet - w krańcowych przypadkach - pięciokrotnie i więcj niższą, można nabyć sprej, który jako podkład sprawdzi się nie gorzej niż przesadnie droga alternatywa.

Co testowałem? Najpierw dość ostrożnie: samochodowy Duplicolor produkcji amerykańskiej, czarny matowy. Cena - ok. 25 zł za 600 ml (tak jest, spora puszka), czyli nie najtaniej, ale i tak oszczędność, a jakość bez wątpienia bardzo dobra. Podejrzewam, że poza Warszawą, gdzie ceny bywają nieco bardziej wyważone, dałoby radę dostać go w jeszcze niższej cenie. Wrażenia? Otóż gdyby nie drobne różnice w zapachu (tak, nie ma to jak nawdychać się oparów rozpuszczalnika), ciężko byłoby to wg. mnie odróżnić od podkładu GW. Właściwości podobne do złudzenia, choćby w kwestii długości schnięcia, jakości krycia, niezakrywania szczegółów, a także - mimo iż to mat - leciutkiego połysku, dość charakterystycznego dla produktu citadelowskiego. Dodam dla porządku, iż równie dobrze sprawował się zarówno na figurkach plastikowych, jak i metalowych. Zresztą, co tu dużo pisać; skoro stosuje się to do samochodów (dużo większe wymagania co do wytrzymałości!), to dlaczego nie miałoby się to nie sprawdzić w figurkach? No i wreszcie, jak głosił popularny slogan reklamowy: skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?


Po bardzo pozytywnych doświadczeniach z Duplicolorem postanowiłem uderzyć z przysłowiowej grubej rury i sięgnąłem po bodaj najtańszy produkt w zasięgu ręki, używany przeze mnie do tej pory jedynie przy podkładowaniu makiet: po polskie(?) emalie Eurocolor. Dodam, iż cena standardowej puszki 400 ml, w zależności od miejsca zakupu, waha się od ok. 8 do ok. 12 zł. Z początku byłem pełen obaw i sceptycznej rezerwy co do efektów, jakie uzyskam, jednakże wyniki szeregu eksperymentów, przyznaję, że dotąd głównie z plastikami, przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Otóż podkład okazał się wytrzymały, niezacierający szczegółów, szybkoschnący (do tego nieśmierdzący) i niewpływający w żaden negatywny sposób na późniejsze malowanie. Ogółem rzecz biorąc, dobry i tani, dający bez problemu radę jako alternatywa dla sprejów droższych oraz dużo droższych, zwłaszcza w przypadku figurek plastikowych, których z zasady farby trzymają się lepiej. Przykład figurki plastikowej pokrytej najpierw czarnym matem Eurocolor, a następnie białą "mgiełką" dla uzyskania kontrastu, znajdziecie w poprzednim poście prezentującym Ostlandczyka, Paula Hartmanna. Co do "metali" testy nadal trwają, choć pierwszy delikwent (ghul) potraktowany "Eurocolorem", ma się póki co znakomicie i przypuszczalnie jego następcy potwierdzą skuteczność owego podkładu.

Na zakończenie dodam jeszcze, że testowałem również niejaki Bisco za 7,5 zł. Do makiet i produktów z żywicy jak znalazł; do figurek nie testowałem. Generalnie unikam tego spreju głównie z powodu bardzo intensywnego i wolno ulatniającego się zapachu, który nie raz już ściągnął na mnie gniew domowników za zasmradzanie przestrzeni życiowej.

Tytułem zakończenia: czasami warto zaryzykować i poeksperymentować, również w tak newralgicznych kwestiach jak podkład figurek. Na jakości najpewniej nie stracimy, za to zapewne parę złotych zostanie w kieszeni. Poza tym, skoro i tak wszędzie szukamy nowych, korzystnych, alternatyw, dlaczego nie spróbować szczęścia i w tej dziedzinie?

P.S. Pamiętajcie zawsze, że bez względu na stosowany przez Was podkład, zawsze warto umyć figurki przed sprejowaniem, co by usunąć z nich ew. kurz, pył, tłuszcze i inne zabrudzenia mogące wpłynąć negatywnie na jakość podkładu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz